Zamknij

INPRO, czyli: Każda trójca doskonała. I to od 30 lat! Rozmawiamy z szefami PB Inpro.

13:13, 25.07.2017 G.B
Skomentuj

Pod koniec maja 2017 roku, hucznie i serdecznie, w największej sali Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku, jubileusz 30-lecia istnienia obchodzili pracownicy i zarząd przedsiębiorstwa budowlanego INPRO. Od początku było ich trzech: prezes Piotr Stefaniak, wiceprezes Krzysztof Maraszek i wiceprezes Zbigniew Lewiński. 

 

- Dlaczego Pan – dyrektor tego Kombinatu - dał się namówić?

- Czas po „solidarnościowym” przewrocie był straszny dla państwowych przedsiębiorstw. Każdego dnia szedłem do pracy z niechęcią i w stresie, bo wiedziałem, że bez przerwy będę musiał słuchać bezrozumnych pouczeń. Związki zawodowe różnych proweniencji, mnożące się tzw. organy społeczne, podupadłe, ale wciąż istniejące organizacje partyjne - wszyscy usiłowali stawiać kierownictwa zakładów do pionu i uważali, że lepiej pokierują zakładem, a przede wszystkim domagali się podwyżek pensji, nie bacząc narealia. Dlatego koledzy nie musieli mnie długo namawiać. Na początku nasza firma nazywała się Biuro Projektów i Usług Inwestycyjnych Budownictwa. Nie mieliśmy pieniędzy. Byliśmy wtedy biednym krajem, strasznie biednym. Kapitał założycielski naszej spółki to było zaledwie 60 tys. starych złotych. W związk z tym staraliśmy się prowadzić firmę możliwie bez kosztów. Zaczęliśmy od pracowni projektowej, która miała siedzibę na Suchaninie i zatrudniała 20 osób. Oczywiście trzeba było kupić trochę komputerów, programów do projektowania, ale o zakupie działki budowlanej nie było mowy. Świadczyliśmy usługi m.in. na rzecz spółdzielń mieszkaniowych i instytucji w zakresie organizowania inwestycji. O własnych przedsięwzięciach budowlanych tylko marzyliśmy.


- Jednak był Pan zadowolony z decyzji?
- To najlepsza decyzja w moim życiu – oczywiście prócz zawarcia małżeństwa.

- Trudności nie zdołowały Waszej raczkującej firmy?

- Bycie na swoim miało same plusy. Padały przedsiębiorstwa budowlane, Ogromny rynek był do zagospodarowania,
bo ludzie potrzebowali mieszkań. Z czterech firm budowlanych, które były przedtem w Gdańskim Zjednoczeniu Budownictwa, trzy splajtowały. Prywatne firmy dopiero się rozkręcały. Choć muszę przyznać, że na upadku państwowego sektora skorzystaliśmy, bo udało nam się kupić trochę maszyn i sprzętu za niskie ceny. Cieszy mnie jednak, że GdańskiePrzedsiębiorstwo Budownictwa „Kokoszki” jednak ocalało – pod nazwą Przedsiębiorstwo Budowlane „Kokoszki” i pod rządami kolego Kazimierza Empla, który przejął stery po moim odejściu i jest na tym stanowisku do dzisiaj.


- Pamięta Pan pierwsze zlecenia już nie tylko na projektowanie, lecz też na budowę?

- Pierwsze zlecenie było skromne – budyneczek przy Oczyszczalni Ścieków. Pierwszym poważnym kontraktem, gdzie robiliśmy projekt i jednocześnie budowaliśmy,były trzy budynki dla Spółdzielni Aktor na Morenie. To był nasz pierwszy duży sukces. Zbudowaliśmy wieżowce naprzeciwko szpitala na Zaspie na rzecz Spółdzielni Zaspa. Potem budowaliśmy szereg obiektów dla Spółdzielni Akademickiej na osiedlu przy ulicy Powstań ców Warszawy w Gdańsku – zwane potocznie Osiedlem Foscha. Potem ruszyła lawina... długobyłoby wymieniać.

- W pewnym momencie weszliście też w deweloperkę...
- Pierwszym sukcesem deweloperskim było kupienie w Sopocie przy ul. Andersa działki i wybudowanie apartamentowca. Była to właściwie pierwsza inwestycja deweloperska w Trójmieście. Wieczorem, dzień przed rozpoczęciem sprzedaży, ustawiła się kolejka, a rano już nie było wolnych apartamentów. Pomyśleliśmy, że mogliśmy więcej zarobić, bo jest kolejny rynek do zagospodarowania. Po sukcesie w Sopocie zaczęliśmy szukać następnych działek, bo zrozumieliśmy, że deweloperka to jest genialny pomysł. Poza tym zaczęliśmy mieć lepszą pozycję, więc mogliśmy brać kredyty z banków. Chociaż wtedy nie było tak łatwo, bo banki hamowały chęci kredytowania firm budowlanych. Były nieufne, bo ta branża przechodziła przeobrażenia. Zresztą my też korzystaliśmy zawsze z kredytów bardzo ostrożnie. Nie zadłużać się za bardzo to nasza zasada, widzieliśmy bankructwa wielu firm,które zostały wykończone przez kredyty.

- Jednak weszliście na giełdę...

- Chcieliśmy pozyskać kapitał, a ta forma wydała nam się korzystna. Pozyskaliśmy dzięki temu kilkadziesiąt milionów złotych i mogliśmy kupić trochę działek. Choć muszę przyznać,że gdybyśmy weszli na giełdę kilka lat wcześniej, to uzyskalibyśmy więcej. Wtedy wyceniali nas na 1,6 mld złotych. Potem branża odczuła kryzys, więc wycena była niższa. Jednak jak weszliśmy na giełdę, to nie mieliśmy żadnych problemów ze sprzedażą akcji. Poza tym dzięki wejściu na giełdę staliśmy się bardziej transparentni dla klientów i kontrahentów. Teraz wszyscy mogą nas sprawdzić - jakie mamy wyniki, obroty, zyski. Nie idziemy na ilość, tylko na jakość i dbamy o zaufanie klientów.

- Klientów z grubszym portfelem?
- Nastawiliśmy się na zróżnicowaną ofertę. Szukaliśmy dobrych lokalizacji - Sopot, Oliwa, Morena, centrum starego Gdańska. To jest droższa oferta. W Sopocie odnieśliśmy ogromne sukcesy,jak również w centrum starego Gdańska. Kwartał kamienic przyul. Szerokiej okazał się hitem, teraz realizujemy obiekty przy Chmielnej - to jest bardzo ciekawy projekt - w nowoczesnym stylu, ale dobrze współgrający ze starą częścią miasta. Budownictwo luksusowe sprzedaje się teraz bardzo dobrze, dlatego że jest więcej ludzi bogatych w Polsce. Trójmiasto stało się nieprawdopodobnie modne. Mam wielu znajomych z Warszawy, którzy co weekend kombinują, jak by tu do nas wpaść. Jak się przespacerujemy po starym Gdańsku, to tylko obce języki wokół słychać. To są ludzie z różnych stron świata. Kiedy sprzedawaliśmy Kwartał Uniwersytecki, to prawie 50 proc. kupiono na wynajem. Tak też jest na Chmielnej. Jednak weszliśmy też w tańsze lokalizacje. Kupiliśmy dwie działki przy ul. Stężyckiej na Jasieniu oraz działkę w Pruszczu Gdańskim.

- To jest ukłon w stronę mniej zamożnych klientów?
- Jest duża grupa ludzi, która nie ma pieniędzy i nie dostanie wysokich kredytów, w związku z tym mogą kupować tylko tanie mieszkania. Mieszkania przy ul. Stężyckiej są w granicach 4,2 - 4,5 tys. zł za metr kwadratowy. Te w Pruszczu Gdańskim też będą tanie. Dla porównania na osiedlu Harmonia Oliwska za metr kwadratowy trzeba zapłacić od 7 do nawet 8 tys. zł za metr kwadratowy.

- Co jest Waszą ulubioną inwestycją?

- Najbardziej dumny jestem z Hotelu Mikołajki na wyspie w Mikołajkach. To piękny obiekt, choć z powodu trudnych warunków budowy był o 30 proc. droższy, niż zakładaliśmy. W planach mamy dobudowanie kolejnego obiektu, czyli następnych 80 pokoi. A dlaczego Mikołajki? Bo jestem zakochany w tym miejscu.

- Hotelarstwo obok deweloperki stało się też dla firmy działalności biznesową?

- Tak. Jeszcze przed Mikołajkami zbudowaliśmy Dom Zdrojowy w Jastarni, który jest obecnie bardzo modnym miejscem wypoczynku. A skąd pomysł? Szukaliśmy działalności dodatkowej,która pozwoliłaby nam zbudować kapitał. W deweloperce środki uzyskane ze sprzedaży mieszkań są od razu inwestowane w kolejną działkę. Pieniądze są w ciągłym obrocie. Z działalnością turystyczną jest inaczej, najpierw się inwestuje, potem można już tylko zarabiać. Już spłaciliśmy Dom Zdrojowy, więc teraz tylko przynosi zyski. Mikołajki spłacimy za 10 lat. Obiekt w Jastarni ma cztery gwiazdki, a w Mikołajkach aż pięć. Przy tym ruchu turystycznym, z jakim mamy do czynienia obecnie, widzimy przyszłość na tym rynku.

- Inpro ma też kilka spółek zależnych związanych z budowlanką, czy chodziło o dywersyfikację czy niezależność?
- Tak. Mamy spółkę INBET od prefabrykatów betonowych i żelbetowych w Kolbudach, do tego spółkę od instalacji sanitarno grzewczych ISA, a także firmę SML od aranżacji i wykańczania wnętrz. Spółki te pracują na rzecz grupy, ale też dla klientów zewnętrznych. Dzięki takiej polityce jesteśmy jednym z niewielu deweloperów, który ma własny potencjał wykonawczy. W swoim portfelu mamy też Spółkę Domesta, która została założona w 1992 r .Wspomniana firma bardzo prężnie się rozwija. To tej pory kojarzyła się z tańszym budownictwem, ale to też się zmienia, bo ostatnio spółka pozyskała działkę przy Jaśkowej Dolinie, czyli w droższej lokalizacji. Spółki te pracują na rzecz grupy, ale też dla klientów zewnętrznych.

- 30 lat to piękny wiek dla każdej firmy. Jakie plany ma Inpro na najbliższe 30 lat?

- Tym się zajmuje nasz Departament Rozwoju, czyli nasi następcy. Właśnie wprowadzamy nowych, młodych ludzi do firmy. Oni są bardziej dynamiczni niż my, bo my jesteśmy bardzo zachowawczy. Kontrolujemy ich, podejmujemy ostateczne decyzje, bo jesteśmy w dalszym ciągu zarządem, ale powoli odchodzimy na boczny tor. Według nas hossa w mieszkaniówce będzie powoli spadać. Rynek biurowy bardzo się rozwinął w Trójmieście w ciągu kilku ostatnich lat i został zauważony przez zagranicznych inwestorów. Przy osiedlu Harmonia Oliwska mamy teren, na którym możemy zrealizować ponad 20 tys. metrów kwadratowych powierzchni biurowo-usługowej. Handel już wypełnił przestrzeń Trójmiasta, coraz częściej widać puste lokale. Dlatego ważna jest rozwaga, ale też odwaga, która jest domeną młodości. A to już zadanie naszych następców.

Krzysztof Maraszek, Wiceprezes Inpro


Główny cel? Rozwój firmy i odpowiedzialność za byt pracowników.

- Nie pieniądze?
- Właśnie, że nie. One przychodzą niejako przy okazji. Widziałem wiele przykładów,kiedy zysk stawał się sensem życia biznesmena i nie były one budujące. Życie wyjałowione z uczuć, nastawione tylko na gromadzenie, nie daje szczęścia ani satysfakcji, chyba że mamy do czynienia z patologią jak w „Skąpcu” Moliera.

- Jednak firma musi przynosić zysk, aby mogła spełniać rolę o której Pan wspomniał.Aby to było możliwe, ktoś musi podejmować trafnie ważne decyzje, kto nim jest w Waszym trzyosobowym Zarządzie?

- Wszyscy trzej.


- To niemożliwe. Kiedy wszyscy rządzą, nie rządzi nikt.

- A jednak wypracowaliśmy taki potrójny system decyzyjny i on się sprawdza przez 30 lat.

Poproszę o szczegóły...

- To proste. Prezes Piotr Stefaniak dba o finanse, aby wydatki i przychody były z sobą w zgodzie. Wiceprezes Zbigniew
Lewiński dba o wykonawstwo  inwestycji...


- A Pan?

- Wykonuję pracę od podstaw. Najpierw planowanie, czyli pomysł, gdzie warto zainwestować. Trzeba mieć nie tylko wiedzę,ale i tzw. wyczucie, intuicję, pamiętać, że nie zawsze priorytety urzędników miejskich idą w zgodzie z opiniami biznesu i społeczeństwa. Przykładem plany ogromnego centrum usługowo-biurowego n a Zaspie – Młyńcu. Dwadzieścia lat teren leży odłogiem a centra biznesowe powstały błyskawicznie trochę dalej, przy ul. Grunwaldzkiej – Olivia Business Centre i Alchemia.

- Przyjmijmy zatem, że wyszukał Pan lokalizację, którą ocenia Pan jako dobrze rokującą...
- Przeprowadzamy analizę prawną: jaki jest status terenu, czy jest miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego i co przewiduje. Liczymy chłonność terenu,koszty inwestycji, w tym koniecznej infrastruktury drogowej. Jeśli strona kosztowa i potencjalnych przychodów się z sobą zgadzają, przygotowujemy biznesplan, pamiętając, że istotnym czynnikiem jest czas. Kilka takich projektów przygotowujemyw każdym kwartale i gdy któryś jest gotowy, zbiera się zarząd, aby we trójkę przedyskutować sprawę i podjąć decyzję czy wchodzimy w dany projekt czy go odkładamy (może do niego wrócimy za jakiś czas). Istotny jest głos kolegi Zbyszka Lewińskiego, który czuwa nad wykonawstwem. Analizujemy wspólnie wszystkie aspekty, aby decyzja była jednogłośna.

- Załóżmy, że decyzja jest na tak... 

- Przekazuję sprawę do działu przygotowania inwestycji. Do nich należy transakcja zakupu nieruchomości, z zapewnieniem finansowania, przygotowanie aktów notarialnych – z ponownym sprawdzeniem stanu prawnego nieruchomości. Potem przechodzimy do fazy projektowania...

- We własnym zakresie?
- Nie, choć wystartowaliśmy jako biuro projektowe, obecnie zlecamy to na zewnątrz. Ogłaszamy przetarg i wybieramy biuro, które przedstawi projekt mający na względzie też wartości estetyczne, bo nie jest nam obojętne jak Gdańsk będzie w przyszłości wyglądał. W międzyczasie staramy się też o pozwolenie na budowę. Robimy kolejne spotkanie trzech i zatwierdzamy trzy harmonogramy: finansowy, realizacji prac budowlanych i sprzedaży – bo jesteśmy firmą deweloperską. Po ich zatwierdzeniu, przekazujemy je do 3 naszych działów: księgowego, realizacji – tu rozpisuje się przetargi na podwykonawców i sprzedaży.

- Czyli Pańska rola kończy się z wkopaniem pierwszej łopaty?

- To prawda, ale pracy mi nie zabraknie, bo prowadzimy równolegle kolejne inwestycje, które są na wcześniejszych etapach. 

 

Zbigniew Lewiński Wiceprezes Inpro

Każda budowa może dostarczyć niespodzianek


- Pańską rolą jest czuwać nad realizacją inwestycji, czyli widzieć jak myśl przeobrażasię w konkret, rozłóżmy ten proces na etapy, co czego Pan zaczyna?
- Cały proces ma trzy etapy. Muszę wybrać kierownictwo budowy, zorganizować plac budowy i zrealizować inwestycję. Choć mamy w INPRO ekipę budowlaną, potrzebujemy też
podwykonawców...

- Dlaczego?

- Potrzebujemy ich przede wszystkim do prac specjalistycznych - przy wykonawstwie sieci elektrycznej, wodociągowej, kanalizacyjnej, pracach drogowych. Robimy przetargi lub tylko negocjujemy ceny, ponieważ mamy sprawdzone firmy, które współpracują z nami od lat.

- Nowa inwestycja to pokonywanie utartego szlaku czy może być niespodzianką?

- Każda budowa dostarcza niespodzianek, zwłaszcza gdy buduje się w Trójmieście. Nie wystarczą szczegółowe badania gruntów, aby uniknąć zaskoczeń. Prawie zawsze mamy do czynienia z trudnymi warunkami geologicznymi. Głównym problemem jest usuwanie wody z wykopów. Przykładowo – stary Gdańsk jest posadowiony na czymś w rodzaju ogromnej gąbki torfowej,a my, budując kwartał domów przy ulicy Szerokiej, musieliśmy utworzyć dwie kondygnacje podziemne, aby każde mieszkanie miało co najmniej jedno miejsce w usytuowanych tam garażach. Tak Gdańsk jak Sopot zostały założone na bagnach. Ale te doświadczenia się przydały przy naszej najtrudniejszej a jednocześnie najatrakcyjniejszej inwestycji...

- Której?
- W Mikołajkach zbudowaliśmy pięciogwiazdkowy, luksusowy hotel na wyspie,zajął prawie całą jej powierzchnię. Obiekt jest na palach, ale to nie palowanie było głównym problemem tylko dowózmateriałów budowlanych barkami.Ta budowla jest naszą dumą. 

- Czy przy trudnych wyzwaniach współpracujecie z naukowcami?

- Robimy to systematycznie, nie tyko przy extra inwestycjach, szczególnie z profesorem Adamem Boltem z Politechniki Gdańskiej i jego asystentami.

- Co jeszcze, prócz wymienionych spraw, jest warunkiem sukcesów firmy?

- Ludzie. Ważna jest jakość materiałów, pogoda, park technologiczny, ale każdy element budowy to dzieło człowieka, nie maszyny. Staramy się dbać o pracowników.Terminowe wypłaty, odpowiedni ubiór roboczy, przestrzeganie zasad bhp to oczywistość bezdyskusyjna, ale dodatkowo staramy się tworzyć w firmie rodzinną atmosferę. Musi być przyzwoite zaplecze socjalne, przez cały rok ludzie otrzymują bezpłatne lancze, organizuje się firmowe święta. Efektem jest, że ludzie pracują u nas wiele lat, są klany rodzinne. Kiedy pracownik przechodzi na emeryturę, dalej interesujemy się jego losem, szczególnie, gdy w związku z wiekiem, choruje ciężko.Dowodem tego były też uroczystości jubileuszowe– 30-lecia firmy – wyświetlony film przedstawiał pracę i wypowiedzi szeregowych budowlańców, a wieloletni pracownicy zostali uhonorowani.

Materiał był pierwotnie publikowany w 52 numerze Expressu Biznesu

(G.B)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%