Do wygrania głównej nagrody programu zabrakło już jedynie 0,5 sekundy. Mimo tego Jan Tatarowicz został najmłodszym zawodnikiem z tytułem Last Man Standing i zapowiada start w kolejnej edycji Ninja Warrior Polska.
Czy powoli opadają emocje po niezwykłym dla Pana finale 7 edycji Ninja Warrior Polska?
Te wahania emocji od smutku, rozpaczy po szczęście i radość powoli się stabilizują. Jestem ogromnie z siebie zadowolony, mój wynik jest ewenementem na skalę światową.
Ostatecznie wygrał Pan cały program i zdobył tytuł Last Man Standing, a do pokonania legendarnej Góry Midoriyamy zabrakło jedynie 0,5 sekundy. Jak Pan w całości ocenia start w finale programu?
Mój start w finale 7 edycji NWP diametralnie się różnił od finałowych występów z zeszłych edycji. Podczas pierwszego toru finałowego dzieliły mnie milimetry, żebym nie doskoczył do sprężynujących drążków i wylądowałbym w wodzie. Od tamtego momentu przestałem się spieszyć i wszystko bardzo mocno analizować. Ostatni etap finału, czyli Góra Midoriyama to wyzwanie, po którym nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Nigdy wcześniej nie trenowałem liny na takiej długości.
Czy zszedł Pan z toru przeszkód z przeświadczeniem, że zrobił wszystko, na co było Pana stać tego dnia?
Bez wątpienia tamtego dnia osiągnąłem max możliwości. Zrobiłem dużo więcej, niż się spodziewałem. Dotknąłem buzzer kończący Górę Midoriyama, co oznacza, że jestem pierwszym Polakiem który tego dokonał, a do tego jeszcze najmłodszym z tytułem Last Man Standing.
Jakie wnioski wyciągnął Pan po całej przygodzie w siódmej edycji Ninja Warrior Polska?
Trzeba być przygotowanym na wszystko. To najważniejszy wniosek, który wyciągnąłem po siódmej edycji. Przed nią nie trenowałem ani liny, czy Flying bara, czyli ostatnich przeszkód finału.
Wcześniej miał Pan okazję zaprezentować się publiczności podczas piątej odsłony programu. Czy tamto doświadczenie pomogło Panu podczas zmagań w tej edycji Ninja?
Każde doświadczenie jest bardzo wartościowe, aczkolwiek podczas 5 edycji byłem mocno osłabiony, przez kontuzję nadgarstka.
Zdecydował Pan już, na co przeznaczy czek o wartości 15 tysięcy złotych dla zdobywcy tytułu Last Man Standing?
Środki przeznaczę na rozwój siebie, poszerzanie wiedzy i umiejętności.
Jest takie przysłowie: do trzech razy sztuka. Czy tak będzie w przypadku Jana Tatarowicza i programu Ninja Warrior Polska?
Jeśli chodzi o program, to można powiedzieć “do sześciu razy sztuka”, a w przypadku trzeciego etapu finałowego, to przysłowie “do trzech razy sztuka” jak najbardziej mi przyświeca. Mam zamiar pojawić się w ósmej edycji, dać z siebie wszystko, spokojnie przejść przez wszystkie etapy i rozprawić się z Górą Midoriyama.
fot: Ninja Warrior Polska/FB
Pochodzi Pan z Milwina. Czy rozwijał Pan sportową pasję już w rodzinnej wsi?
Jest to mała miejscowość, a pragnąłem dotrzeć do większej ilości osób. Dlatego razem z Bartłomiejem Szrederem otworzyliśmy zajęcia Ninja dla dzieci i młodzieży. Aktualnie projekt dalej jest rozwijany na szeroką skalę i można zapisywać dzieci od piątego roku życia na zajęcia ninja, ale też parkour w miejscu treningowym SKILLBOX w Wejherowie. Dla dorosłych też mamy świetny program. Prowadzimy zajęcia z kalisteniki i parkour, zajęcia z własną masą ciała rozwijające cały organizm.
Od czego zaczęła się Pana sportowa droga?
Od dziecka lubiłem grać w piłkę nożną. Ten epizod trwał z przerwami przez kilka lat. Następnie skupiłem się bardziej na samym bieganiu. Specjalizowałem się w biegach na 1000m, a w 2017 roku zacząłem uprawiać kalistenike, trening wykorzystujący jedynie własną masę ciała (pompki, podciąganie).
Co Pan najbardziej lubi w ninja?
Nieprzewidywalność. Nigdy nie znamy przeszkód i ich konfiguracji w programie i na większości zawodów w Polsce.
Na co dzień trenuje Pan w Wejherowie, ale też jest zaangażowany w KolekTYw Ninja. Na czym polega ten projekt?
KolekTYw to projekt propagujący sport, naszą ideą jest zainteresowanie jak największej ilości osób. Ma pokazać, że ninją może zostać każdy! Na KolekTYwie prowadzimy zajęcia z ninja, kalisteniki. Mamy trenerów, którzy prowadzą akrobatykę oraz zajmują się trójbojem siłowym. Nie zamykamy się na samo ninja, ponieważ sport ma jednoczyć, a nie dzielić. Oprócz treningów prowadzimy warsztaty i szkolenia w Gdańsku oraz w całej Polsce.
Jak wygląda Pana przykładowy trening ninja?
To złożony proces jak w każdym sporcie, jest etap budowania siły, mocy, wytrzymałości. Choć popularny trening przeszkodowy polega na pokonywaniu torów przeszkód
Ile musiał Pan przetrenować godzin, aby dobrze przygotować się do programu?
Tygodniowo w maksymalnym okresie przygotowawczym mogło to przekraczać około 20h.
Co jest najważniejsze w tym sporcie?
Dobra zabawa, pokonywanie własnych słabości i stawania się lepszym.
Własne treningi łączy Pan też z trenowaniem innych. W jaki sposób udaje się Panu wszystko łączyć?
Jest to bardzo trudne. Mam mnóstwo pracy, oprócz trenowania siebie. Jestem trenerem i prowadzę zajęcia dla dzieci, czy dla dorosłych oraz treningi personalne. Do tego wszystkiego dochodzą studia. Najważniejsze jest to, aby poradzić sobie z tym wszystkim, to dobre zarządzanie czasem. Niezbędne jest ustawienie priorytetowych obowiązków i przyjemności.
Jak wyglądają teraz Pana dalsze plany sportowe po zakończeniu programu?
Zostałem reprezentantem Polski podczas Mistrzostw Europy na Węgrzech pod koniec maja. Ponadto będzie można mnie zobaczyć na Pucharze Europy, który jest organizowany w Świeciu. Ponadto czeka na mnie 8 edycja Ninja Warrior Polska. Postaram dać z siebie wszystko podczas każdych z tych zawodów!
Jakie ma Pan jeszcze marzenia związane z działalnością sportową?
Marzy mi się zdobycie Góry Midoriyama oraz rozwijanie i propagowanie sportu.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz