Jego przygoda z sędziowaniem zaczęła się w szkole podstawowej. W tym roku mija 50 lat sędziowskiej pracy Andrzeja Muttke w piłce ręcznej. Opowiadał w rozmowie z GWE24.pl o drodze, jaką przeszedł w roli sędziego, czy nastawieniu do otrzymywanych wyróżnień.
Niedawno otrzymał Pan pamiątkowy medal z rąk prezydenta miasta Wejherowo Krzysztofa Hildebrandta jako wyróżnienie i pozytywne wpisanie się w historię miasta. Jak wrażenia po całej uroczystości?
Jestem zadowolony, że ktoś zauważył to, co robię nie tylko dla piłki ręcznej, ale dla całego Wejherowa. Chciałbym zaznaczyć, że każda nagroda jest dla mnie pewnego rodzaju podziękowaniem za to, co robię. Chciałbym podziękować władzom miasta, w tym Prezydentowi Krzysztofowi Hildebrandtowi, Prezydentowi Arkadiuszowi Kraszkiewiczowi, czy Rafałowi Szlasowi. Jestem też zadowolony, że obecnie mamy drużynę Tytani Wejherowo, która z powodzeniem sobie radzi na szczeblu centralnym i może rozgrywać mecze na pięknej hali.
fot. UM Wejherowo
Jak to się stało, że Pan postanowił zdobyć uprawnienia sędziowskie w 1973 roku?
Wszystko zaczęło się w szkole podstawowej. Miałem nauczyciela od wychowania fizycznego, który był trenerem III ligowego zespołu Gryf Wejherowo. Dlatego dużo graliśmy w piłkę ręczną. Potem ten sam trener wyciągnął kilku chłopaków w tym mnie na treningi do klubu sportowego. Pamiętam, że na zajęciach w szkole trener często dawał mi gwizdek do ręki i miałem sędziować innym. Potem mi powiedział, że dobrze mi to wychodzi i powinienem iść na kurs sędziowski. Tak trafiłem na miesięczny kurs sędziego piłki ręcznej do Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego w Gdańsku.
Pamięta Pan, jak wyglądał wówczas egzamin na sędziego?
Przede wszystkim był test teoretyczny z przepisów oraz sprawnościowy. Potem sędziowaliśmy poszczególne sparingi, które były obserwowane przez komisję i na tej podstawie byliśmy oceniani. Po zdaniu takich egzaminów uzyskiwało się sędziego kandydata. Wówczas jeszcze nie mogliśmy sędziować meczów ligowych, czy juniorskich, tylko byliśmy wysyłani na szkolne rozgrywki, czy mecze młodzików.
W 1984 roku został Pan nominowany na sędziego związkowego. Czy wtedy pojawiały się u Pana myśli, że przez kolejne kilkadziesiąt lat będzie związany z sędziowaniem meczów w piłce ręcznej?
Wówczas to był szczebel centralny, a egzaminy na sędziego związkowego trwały trzy dni i odbywały się w Poznaniu. Składały się na to testy sprawnościowe, teoretyczne. Po zdaniu tych egzaminów mogłem sędziować na szczeblu centralnym w całej Polsce.
Od 1991 roku był Pan nieprzerwalnie sędzią Wojewódzkiego Pomorskiego Związku Piłki Ręcznej. Jak zapamiętał Pan sędziowski debiut ligowy?
Mocno to przeżywałem. Dokooptowano mnie do kolegi, który już miał doświadczenie ligowe i tworzyliśmy parę sędziowską. Na pierwszy mecz ligowy pojechałem do Piotrkowa Trybunalskiego. Hala była wypełniona kibicami i panował niesamowity tumult. Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim. Z przebiegu mojego sędziowania byłem zadowolony, bo dostałem pozytywną ocenę od obecnego delegata z ramienia Polskiego Związku Piłki Ręcznej.
Co jest największym wyzwaniem w pracy sędziego piłki ręcznej?
Najważniejsze jest odpowiednie nastawienie do sędziowania meczów. Należy wykazywać się solidnością oraz sumiennością. Po to jesteśmy na boisku, żeby cały mecz odbywał się zgodnie z panującymi przepisami. Różne sytuacje zdarzają się podczas spotkań i sędzia jest od tego, aby czuwać nad wszystkim. Nieraz należy podejmować szybko decyzje. Ważne jest to, że sędziujemy w parze i dlatego musimy mieć ze sobą kontakt wzrokowy oraz podzielić między sobą poszczególne funkcje, aby wszystko prawidłowo funkcjonowało.
Czy przypomina Pan sobie taką sytuację w meczu, która przysporzyła Panu najwięcej nerwów i stresu?
Miałem nietypową sytuację podczas Licealiady, kiedy rywalizowały ze sobą szkoły średnie. Najlepsza zawodniczka w jednym z zespołów upadła na parkiet niefaulowana przez nikogo i doznała makabrycznej kontuzji. Kolano nienaturalnie wygięło się w prawą stronę. Jakiś czas później po tym zdarzeniu spotkałem tę dziewczynę i okazało się, że przeszła trzy operacje. Chodziła o kulach przez osiem miesięcy. Taki był efekt tamtej makabrycznej kontuzji.
Był Pan również sędzią sekretarzem na mistrzostwach Europy juniorów w 2013 roku i trzy lata później na ME seniorów. Co dla Pana oznaczała ta funkcja na tamten moment w karierze sędziowskiej?
To było ogromne wyróżnienie. Nie wszyscy sędziowie są wyznaczani do stolika sędziowskiego. Sędzia sekretarz opisuje przebieg meczu w protokole. Dlatego tym bardziej cieszę się, że spotkał mnie taki zaszczyt i to na tak dużych imprezach międzynarodowych.
Sędziował Pan w 3000 meczach podczas 50-letniej kariery sędziego. Które spotkania zapadły Panu szczególnie w pamięci?
Na pewno początki mojego sędziowania, ale pamiętam jedną sytuację, kiedy byłem jeszcze zawodnikiem Gryfa Wejherowo. Na jeden z naszych meczów nie przyjechali sędziowie. Dlatego przyszło mi sędziować to spotkanie. To była dla mnie stresująca sytuacja, bo sędziowanie kolegom klubowym nie jest łatwe, a musiałem podejść profesjonalnie do tego zadania. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. To chyba tyle, bo moje podejście do każdego meczu jest takie samo. Nie kategoryzuję spotkań np. ważne i ważniejsze.
Jak zmieniała się piłka ręczna na Pana oczach przez te wszystkie lata Pańskiego sędziowania?
Zmieniła się pod każdym względem, nie tylko w przypadku samych przepisów, ale sami zawodnicy są mocniejsi fizycznie. Ta gra stała się bardziej siłowa, ale temu towarzyszy dużo szybkości oraz techniki. Pod kątem tempa gry obecna piłka ręczna jest zupełnie inną grą niż kilkadziesiąt lat temu.
Rozmawiał Przemek Schenk
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz