Pamiętam jak moja mama szykowała słoiki na wiśnie. Zawsze mówiła: "Te z babcinego drzewa są najlepsze, bo są takie kwaśne, że aż zęby ścierpi". I miała rację! Babcia miała starą Łutówkę pod oknem i te wiśnie robiły takie kompoty, że nikt nie mógł się oprzeć.
Dzisiaj, jak przychodzi lipiec i wiśnie zaczynają dojrzewać, widzę w marketach te piękne, wielkie wiśnie deserowe. Wyglądają jak z obrazka, ale do kompotu? No nie wiem. Za słodkie, za miękkie, sok nie ma tego kwaskowatego charakteru.
Bo widzicie, do jedzenia wprost z drzewa to super sprawa. Ale jak chcesz zrobić dobry kompot, sok na zimę albo nadzienie do pierogów, to potrzebujesz zupełnie innych odmian. Takich, które mają ten kwasek, które nie rozpadają się podczas gotowania i które dają intensywny, ciemnoczerwony sok.
Jak byłem młodszy, myślałem że wiśnia to wiśnia. Potem okazało się, że są wiśnie deserowe (słodkie, do jedzenia) i są wiśnie "przemysłowe" - do przetworów. A różnica jest ogromna.
Wiśnie na kompot muszą mieć przede wszystkim charakterystyczny, kwaśny smak. Podczas gotowania ten kwasek się łagodzi i powstaje idealnie zbalansowany smak - ani za słodki, ani za kwaśny. Słodkie wiśnie po ugotowaniu robią się mdłe.
Drugi ważny punkt to konsystencja. Dobre wiśnie do kompotu trzymają się kupy nawet po zalaniu wrzątkiem. Nie rozpadają się, nie tracą kształtu. A miąższ powinien łatwo odchodzić od pestki - inaczej męka z wyjmowaniem przed zrobieniem pierogów.
Sprawdziłem to na własnej skórze przez ostatnie lata, od kiedy posadził sobie trzy różne odmiany wiśni. Najważniejsze rzeczy to:
Kwasowość - bez tego nie będzie dobrego kompotu
Sok - im bardziej kolorowy i gęsty, tym lepiej
Pestka - mała i łatwo odchodząca od miąższu
Czas owocowania - żeby wiedzieć kiedy przygotować słoiki
Odporność - nikt nie chce walczyć z chorobami każdego roku
Łutówka to jest ta klasyczna wiśnia, którą miała moja babcia. W Polsce niemal każdy starszy ogród ma gdzieś Łutówkę. I nie bez powodu.
Ta wiśnia owocuje późno - koniec lipca, czasem nawet początek sierpnia. Ale to akurat dobrze, bo wtedy inne drzewa już skończyły owocować i możesz się skupić tylko na niej. Owoce są ciemnoczerwone, średniej wielkości, a miąższ jest tak kwaśny, że jak spróbujesz surowego, to ci mina zrzednie.
Ale właśnie o to chodzi! Ten kwasek daje niesamowity smak kompotom i sokom. Sok z Łutówki jest ciemnoczerwony, gęsty, ma taki charakterystyczny wiśniowy aromat. Do pierogów też idealna - po ugotowaniu pestka łatwo się wyjmuje.
Jest samopylna. To znaczy, że nie potrzebujesz drugiego drzewa żeby miała owoce. Posadzisz jedno drzewko i spokojnie będziesz mieć plony. Dla małych ogrodów to strzał w dziesiątkę.
Plus jest mega odporna na mróz i te wiosenne przymrozki, które potrafią zniszczyć kwiat u innych odmian. Moja Łutówka przetrwała -28°C dwa lata temu i nawet nie mrugnęła.
Widziałem dobre sadzonki Łutówki w profesjonalnych szkółkach - takie zakupione drzewka zaczynają owocować już po 2-3 latach, więc nie musisz czekać całą wieczność.
Szklanka to jest zupełnie inna bajka. Pierwsza różnica - owocuje mega wcześnie. Trzecia dekada czerwca! To znaczy, że jak sąsiedzi dopiero patrzą na zielone wiśnie, ty już robisz kompoty.
Owoce ma takie ciekawe - pomarańczowo-czerwone, nie tak ciemne jak Łutówka. Miąższ jest żółto-kremowy, co się rzadko widzi w wiśniach. I tu jest coś fajnego - sok jest bezbarwny albo lekko różowy. Jak robisz kompot, to masz taki klarowny, przezroczysty płyn. Bardzo elegancko wygląda w słoikach.
Smak? Kwaskowaty, ale nie tak ostry jak Łutówka. Taki średniak - nadal za kwaśne żeby jeść wprost z drzewa (no chyba że lubisz bardzo kwaśne rzeczy), ale idealne do przetworów.
Ptaki jej nie jedzą! Nie wiem czemu, ale tak jest. Większość wczesnych wiśni to jest wyścig z ptakami - albo ty zbierzesz, albo one. Ze Szklanka możesz sobie pozwolić na to, żeby zostawić wiśnie na drzewie kilka dni dłużej. Nie pękną, nie zgniją, ptaki nie tną.
Jest też odporna na mróz, co w Polsce jest zawsze na plus. Rośnie średnio silnie, nie robi się za duża. Idealnie do mniejszych ogrodów.
Groniasta to jest taka odmiana uniwersalna. Pochodzi z Węgier i tam jest mega popularna. U nas też zaczyna być coraz bardziej doceniana.
Owocuje w połowie lipca - między Szklanka a Łutówką. Owoce są ciemnoczerwone, nerkowate (takie trochę wydłużone), a smak jest słodko-kwaśny. To znaczy, że możesz jeść je prosto z drzewa - jak lubisz wiśnie z lekkim kwaskiem - ale jednocześnie nadają się rewelacyjnie do przetworów.
Moja sąsiadka ma Groniastą i mówi, że połowa owoców idzie na surowo (dzieci wyżerają z drzewa), a połowa na kompoty i dżemy. Sok jest ciemnoczerwony, gęsty, bardzo intensywny.
Jest odporna na choroby. Serio, praktycznie nie choruje. To jest duży plus, bo wiśnie potrafią mieć problemy z różnymi grzybami i innymi świństwami. Groniasta jest taka odporna, że naprawdę nie musisz się tym zbytnio przejmować.
Jest częściowo samopłodna. Co to znaczy? Że będzie owocować sama, ale jak posadzisz w pobliżu drugą wiśnię (na przykład tę Łutówkę), to będziesz mieć dużo więcej owoców. Pszczoły polecą między drzewami i zrobią swoje.
Wiesz co? To zależy od tego, czego szukasz.
Jeśli chcesz wiśnie stricte do przetworów - postaw na Łutówkę. To jest klasyka. Kwasek idealny, sok doskonały, kompoty najlepsze. Plus jest samopylna, więc nie musisz mieć dwóch drzew.
Jeśli zależy ci na wczesnym owocowaniu - bierz Szklankę. Będziesz miał kompoty już w czerwcu, jak inni dopiero patrzą na zielone wiśnie. A bonus w postaci tego, że ptaki jej nie żrą, to jest naprawdę duży plus.
Jeśli chcesz uniwersalną wiśnię - Groniasta będzie najlepsza. Część zjesz świeżo, część przerobionych. I nie choruje, co dla ludzi którzy nie chcą się bawić w opryski jest super ważne.
Jak masz miejsce, to najlepiej posadzić 2-3 różne odmiany. Ja tak zrobiłem i nie żałuję. Szklanka daje mi wczesne wiśnie na kompot (koniec czerwca), potem w połowie lipca zbieram Groniastą (część jemy świeżo, część na przetwory), a na końcu lipca mam Łutówkę na soki i nalewki.
Dzięki temu mam rozłożony sezon zbiorów - nie muszę robić 50 słoików kompotu w jeden weekend. Plus te drzewa się wzajemnie zapylają, więc mam więcej owoców na każdym z nich.
Dobra, ale jak to wygląda w praktyce? Co musisz wiedzieć przed sadzeniem?
Najlepszy moment to jesień - wrzesień, październik. Drzewo ma całą zimę żeby się zakorzenić, a wiosną od razu ruszy w wzrost. Możesz też sadzić wiosną, ale wtedy musisz pamiętać o regularnym podlewaniu przez całe lato.
Miejsce? Słoneczne. Wiśnie lubią słońce i bez niego nie będziesz mieć dobrych plonów. Gleba powinna być żyzna, ale wiśnie nie są bardzo wybredne - jak nie masz idealnej gleby, to sobie poradzą.
Odstęp między drzewami? Przynajmniej 3-4 metry. Te drzewa rosną na 4-5 metrów wysokości i lubią mieć przestrzeń.
Wiśnie nie są wymagające, ale kilka rzeczy musisz robić:
Przycinanie - raz w roku, wczesną wiosną. Usuwasz chore gałęzie, skracasz pędy o 1/3. To pomaga drzewu rosnąć ładnie i owocować lepiej.
Podlewanie - pierwszy rok podlewasz regularnie. Potem już tylko jak jest bardzo sucho.
Nawożenie - raz w roku, wiosną. Wystarczy kompost albo nawóz dla drzew owocowych.
Obserwacja - czasem mogą się pojawić choroby grzybowe. Jak zobaczysz brązowe plamy na liściach, reakcja od razu.
To zależy od tego, jaką sadzonkę kupisz. Jak kupujesz dobre drzewko ze sprawdzonej szkółki, to pierwsze owoce możesz mieć już w 2-3 roku. Ja miałem pierwsze wiśnie na trzeci rok, ale to było tylko kilka sztuk. Prawdziwe plony zaczynają się od czwartego roku.
Nie będę udawał eksperta, bo nim nie jestem. Ale mam te trzy drzewa w ogrodzie już czwarty rok i mogę powiedzieć, jak to wygląda w praktyce.
Łutówka dała mi najwięcej owoców. W zeszłym roku zebrałem może 15 kilo z jednego drzewa. Zrobiłem 20 słoików kompotu, trochę soku i jeszcze zostało na nalewkę. Sok jest fenomenalny - ciemny, gęsty, kwaśny. Rozlewam na zimę i jak ktoś przychodzi, to zawsze chwalą.
Szklanka owocowała trochę mniej, ale za to te wczesne wiśnie to był strzał. Pierwsza w okolicy miałem kompoty, sąsiedzi pytali skąd już mam. Plus rzeczywiście ptaki jej nie ruszały - to była ulga, bo co roku walczę z nimi o czereśnie.
Groniasta zaskoczyła mnie tym, że dzieci ją uwielbiają. Te słodko-kwaśne wiśnie schodzą im jak świeże bułeczki. Musiałem pilnować, żeby coś zostało na kompot. Ale w sumie to fajne - mają świeże owoce z ogrodu, a ja mam spokój że jedzą coś zdrowego.
Pierwszy rok podlewanie. Zapomniałem raz czy dwa i widziałem, że drzewka cierpiały. Na szczęście przeżyły, ale nauczyłem się ustawiać sobie przypomnienia w telefonie.
Przycinanie na początku było stresujące. Bałem się, że coś źle otnę i zrujnuję drzewo. Ale okazało się, że wiśnie są odporne - nawet jak coś przytniesz nie idealnie, to sobie poradzą.
Wiecie co jest najlepsze w posadzeniu własnych wiśni? To, że nie musicie już kupować tych mdłych kompotów ze sklepu. Te ze słoika ze sklepu to jakaś kpina - pół wody, kilka wiśni i tona cukru.
Jak robicie własne kompoty z Łutówki czy Szklanki, to macie kontrolę nad wszystkim. Możecie dać mniej cukru, możecie dodać cynamon albo goździki, możecie zrobić gęsty kompot albo bardziej płynny. A smak? Niebo a ziemia w porównaniu ze sklepowym.
A pierogi z wiśniami! To jest osobna historia. Świeże wiśnie z ogrodu, trochę cukru, ugotowane, odcedzone i do ciasta. Dzieci mi mówią, że lepszych pierogów nigdzie nie jedli. I wierzę, bo jak próbuję te z wiśniami ze sklepu, to czuję różnicę.
Nie kombinujcie za bardzo. Wybierzcie jedną lub dwie odmiany, które was przekonują najbardziej. Kupcie dobre sadzonki - nie te najdrogie, ale z porządnej szkółki, gdzie mają certyfikowane drzewka.
Posadźcie jesienią, podlewajcie pierwszy rok, przytnijcie wiosną. I czekajcie. Za 2-3 lata będziecie robić własne kompoty, soki i pierogi z wiśni z własnego ogrodu.
To jest najlepsze uczucie - jak otwieracie zimą słoik z kompotem i wiecie, że to są wiśnie z waszego drzewa, które sami posadziliście i o które dbaliście. Smakuje dużo lepiej niż jakikolwiek kompot ze sklepu.
Powodzenia z waszymi wiśniowymi przygodami!